Recenzja filmu

Inkarnacja (2010)
Björn Stein
Måns Mårlind
Julianne Moore
Jonathan Rhys Meyers

Uwierz w ducha

Mnożenie zapętleń, okultystycznych tropów i efekciarskich scen sprawia, że sprawnie opowiadana historia staje się groteskowa i śmieszna.
Zdolna pani psychiatra (Julianne Moore) w filmie Steina i Mårlinda przeżywa dylematy godne kampanii reklamowej telekomunikacyjnego potentata. Miota się między sercem i rozumem, wiarą i wiedzą, zwątpieniem i świadomością, że nie wszystko daje się ubrać w kostium racjonalnych pojęć. Mroczna historia Adama (Jonathan Rhys Meyers), pacjenta cierpiącego na osobowość mnogą, a zdradzającego symptomy opętania, ubrana zostaje w łaszki kina egzorcystycznego: sceptyk, który próbuje rozumem ogarnąć nasz dziwny świat, musi skonfrontować własną racjonalność ze spirytualistyczną rzeczywistością.

Twórcy "Inkarnacji" nie zostawiają jakichkolwiek wątpliwości, od pierwszych scen wprowadzają nas w opowieść grozy. Ma być okultystycznie, malowniczo i strasznie. Mamy zatem burzę, mroczne wnętrza, niedoświetlone kościoły, które w okultystycznych horrorach są niezawodną scenerią  grozy i puste korytarze, które już zawsze będą przypominać "Lśnienie" Kubricka. Szwedzcy reżyserzy w "Inkarnacji" nie wymyślają prochu, tylko go odpalają. Środki, po które sięgają, są oczywiste, a jednocześnie skuteczne. Szybkie zwroty kamery, dynamiczny montaż kluczowych scen i wybuchająca z głośników muzyka sprawiają, że odruchowo podskakujemy w fotelu. Niby spodziewamy się tych straszydeł, ale serce i tak czasem bije mocniej.

W "Inkarnacji" rolę straszaków znakomicie odgrywają filmowa scenografia (zwłaszcza gospodarstwo na pustkowiu przypominające scenerie powieści Faulknera lub legendarny obraz "American Gothic"  Granta Wooda) oraz aktorzy. O tym, że Julianne Moore potrafi wcielać się w postaci kobiet targanych wewnętrznymi rozterkami, wiemy doskonale. W "Inkarnacji" ze swoich ról wywiązują się także pozostałe gwiazdy. Jonathan Rhys Meyers dwoi się i troi (i rozmnaża dalej, ma bowiem kilka wcieleń, a każde ma swoją charakterystykę, dykcję, prywatne gesty), by przerażać filmowych bohaterów i kinową publikę, a Frances Conroy, odkryta dzięki serialowi "Sześć stóp pod ziemią", po raz kolejny udowadnia, że jest jedną z najbardziej przerażających starszych pań współczesnego kina.

W "Inkarnacji" żadne z nich nie zaskakuje, ale i nie zawodzi. W filmie Steina i Mårlinda próżno oczekujemy wielkich niespodzianek, gdyż filmową całością rządzi prosta zasada: "Znacie? To posłuchajcie". I sprawdza się całkiem nieźle. Szwedzcy twórcy opowiadają z wyczuciem, nie silą się na oryginalność, a ze zgranych klisz klecą opowiastkę całkiem malowniczą. Do czasu, gdy zatracają się w pędzie ku kolejnemu zwrotowi akcji, kolejnemu wybuchowi grozy. Ich film  z czasem wpada w autoparodystyczne tony. Mnożenie zapętleń, okultystycznych tropów i efekciarskich scen sprawia, że sprawnie opowiadana historia staje się groteskowa i śmieszna. Szkoda, bo opowieść o duchach, wierze i opętaniu, choć nieprzesadnie oryginalna, obiecywała kawał porządnej rozrywki, która jednak w finale traci impet i resztki świeżości.
1 10 6
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Julianne Moore jest aktorką wybitną. Niedocenioną póki co, jednak jej dzień w końcu nastąpi.... czytaj więcej
Osobowości mnogie, schizofrenia, traumy dzieciństwa i inne psychologiczne dolegliwości – wydawać by się... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones